
To miał być spokojny, czerwcowy patrol. Ale dla policjantów z Chyloni rutynowa kontrola zamieniła się w spektakl absurdu – z głównym bohaterem w roli symulanta i nieudanego manipulatora.
29-letni mieszkaniec Gdyni, znany funkcjonariuszom z wcześniejszych interwencji, został rozpoznany za kierownicą volkswagena. Problem w tym, że od miesięcy obowiązywał go sądowy zakaz prowadzenia pojazdów. Gdy tylko zatrzymano go do kontroli, mężczyzna zaczął grać va banque – twierdził, że o żadnym zakazie nic nie wie, a polecenia funkcjonariuszy ignorował z uporem godnym lepszej sprawy.
Kiedy ostrzeżenia o możliwym użyciu środków przymusu nie przyniosły efektu, policjanci zmuszeni byli do interwencji. Wtedy padły wulgaryzmy – kolejne przestępstwo do akt sprawy. A gdy mundurowi założyli mu kajdanki, nastąpił nagły zwrot akcji: kierowca „stracił przytomność”.
Wśród zbierających się gapiów pojawiła się kobieta, która przedstawiła się jako matka zatrzymanego. Z płaczem przekonywała, że jej syn ma padaczkę i właśnie ma atak. Policjanci natychmiast wezwali karetkę. Medycy pojawili się błyskawicznie – i szybko orzekli: wszystkie parametry w normie, żadnych oznak padaczki.
Przyjechał też patrol drogówki, który przeprowadził badania trzeźwości kierowcy – nie był on pod wpływem alkoholu. Gdy mężczyzna został przewieziony do aresztu, zapytany, czy potrzebuje pomocy lekarskiej, odmówił. W końcu przyznał się: cała scena była udawana. Po prostu nie chciał trafić za kratki. Zamiast tego dostał dwa mandaty – za bezpodstawne wezwanie pogotowia i odmowę wykonywania poleceń. Oba przyjął bez protestów.
Teraz o jego dalszym losie zadecyduje sąd. Odpowie za złamanie sądowego zakazu i znieważenie funkcjonariuszy. A jego akt desperacji może kosztować go znacznie więcej niż tylko karę grzywny.
GBD, źródło:pomorska.policja.gov.pl
Fot. Marek Gil