
Biało-Czerwoni zakończyli swoją przygodę z tegorocznymi mistrzostwami Europy. W ćwierćfinale EuroBasketu reprezentacja Polski musiała uznać wyższość Turcji, przegrywając 77:91. Choć wynik oznacza pożegnanie z turniejem, drużyna trenera nie pozostawiła po sobie niedosytu — jak w każdym meczu, pokazała charakter, determinację i walkę do ostatnich minut.
Początek spotkania był wyrównany. Największym zaskoczeniem okazał się Aleksander Dziewa — rezerwowy podkoszowy, który dostawał niewiele minut, tym razem pojawił się na parkiecie już w pierwszej kwarcie i szybko stał się jednym z liderów polskiej ofensywy. Z czasem rozkręcali się także Jordan Loyd i Mateusz Ponitka, dając nadzieję na równą walkę z faworyzowanym rywalem. Jednak druga odsłona całkowicie odmieniła obraz meczu. Podopieczni Igora Milicicia zaczęli popełniać proste błędy, a turecka ofensywa nabrała niesamowitej skuteczności, trafiając niemal wszystko. Pierwsze skrzypce grał Sengun, a wtórowali mu Osmani czy Shane Larkin. Rywale zdobyli 27 punktów w samej drugiej kwarcie, po której prowadzili już 46:32.
Po przerwie zamiast spodziewanego impulsu to Turcy wciąż dyktowali warunki gry, systematycznie powiększając swoją przewagę, która w pewnym momencie sięgnęła nawet 20 punktów. U Biało-Czerwonych coraz wyraźniej widoczny był brak energii i sił — nawet niezłomny Mateusz Ponitka nie potrafił wnieść do gry swojej charakterystycznej „iskry”. Dopiero w czwartej kwarcie Polacy zdecydowali się pójść va banque. Niesamowita praca w obronie i ambitna pogoń za rywalem sprawiły, że na dwie minuty przed końcem strata stopniała do ośmiu punktów. Nadzieje na wielki powrót zgasiły jednak dwa zabójcze rzuty z dystansu Hazera i Osmaniego, które odebrały Polakom resztki złudzeń. Ostatecznie Turcja triumfowała 91:77.
Polacy mogą wracać do domu z podniesionymi głowami. To był piękny turniej w wykonaniu naszej kadry, a część tej historii została napisana w katowickim Spodku. W kraju znów, choćby na chwilę, zapanowała koszykarska euforia, która, mamy nadzieję, będzie bezcennym impulsem także dla ligowych rozgrywek.
Na długo w pamięci kibiców pozostaną obrazy, które tworzyły ten turniej. Chwile, gdy Jordan Loyd był nie do zatrzymania i w kluczowych momentach zdobywał niezwykle ważne punkty. Gdy Mateusz Ponitka przekraczał granice własnych możliwości, dając z siebie nie 100, a 120 procent. Gdy Michał Sokołowski, mimo trudnego początku, rozkręcał się z meczu na mecz, stając się coraz mocniejszym punktem ofensywy. Gdy teoretycznie drugoplanowi gracze, jak związani w przeszłości z Treflem Sopot Andrzej Pluta Jr i Dominik Olejniczak, imponowali odwagą i wspierali liderów w kluczowych momentach. I wreszcie, gdy Kamil Łączyński, rozgrywający Arki Gdynia, po kilku latach wrócił do kadry i mimo problemów zdrowotnych wniósł na parkiet doświadczenie, spokój i pewność.
Za te emocje i za to, że znów mogliśmy poczuć dumę z polskiej koszykówki — dziękujemy!
Fot. Wojciech Figurski