
Gdańsk opłakuje jednego z najwybitniejszych aktorów Teatru Wybrzeże. 29 lipca, w atmosferze bólu i niedowierzania, zespół artystyczny pożegnał Krzysztofa Matuszewskiego — „Matuchę”, jak mówili o nim z czułością przyjaciele i współpracownicy.
Od 1983 roku związany z Wybrzeżem, był filarem tej sceny. W pamięci widzów pozostaną jego wielkie role — Iwaszkiewicz w „Życiu intymnym Jarosława”, Polymestor w „Trojankach”, Derwid w „Lilli Wenedzie”, Iwan Iljicz w adaptacji Tołstoja, Enon w „Fedrze” Racine’a. Potrafił przeobrazić się w każdą z tych postaci z taką siłą, że scena – niezależnie od skali roli – należała do niego.
Był aktorem charyzmatycznym, z hipnotycznym spojrzeniem i żelazną precyzją warsztatu. Wystarczył jeden gest, jedno spojrzenie, by historia zaczęła żyć nowym, emocjonalnym życiem. Choć jego Enon był zaledwie powiernikiem głównej bohaterki w „Fedrze”, to pozostawał w pamięci widzów długo po opuszczeniu sceny. U jego boku grali tacy artyści jak Katarzyna Figura — i nigdy nie musiał konkurować o uwagę. Jego obecność brzmiała jak kontrapunkt, który podkreślał siłę całego zespołu.
Uosabiał szlachetny wymiar aktorstwa — ten, w którym mistrzostwo nie oznacza dominacji, lecz harmonię. Potrafił współgrać, nie tłumiąc innych. Jego rola w „Życiu intymnym Jarosława” była głęboko ludzka i niepokojąco prawdziwa — to była opowieść o miłości, w jej pięknie, obsesji, bólu, zazdrości i empatii.
Za swoje kreacje otrzymał Nagrody Teatralne Marszałka Województwa Pomorskiego — m.in. za „Farsę z Walworth”, „Orkiestrę Titanic” i rolę Starego w głośnym „Wspólnym pokoju”, dramacie osadzonym w Gdańsku roku 1945. Ta ostatnia przyniosła mu także nominację do Pomorskiej Nagrody Artystycznej.
Grał też w mniejszych rolach, ale zawsze z tą samą pasją i klasą. To był aktor z tych, którzy potrafią sprawić, że każda scena staje się pełna treści. Był też uważnym, dowcipnym obserwatorem świata — pogodnym człowiekiem, który potrafił rozładować napięcie jednym zdaniem. Wspierał młodszych, rozmawiał, doradzał. Na scenie bywał ojcem i dziadkiem — w życiu też. O rodzinie mówił z miłością i troską.
Pochodził z Czeladzi, ale jego domem był Gdańsk. Po ukończeniu krakowskiej PWST związał się z Trójmiastem na dobre. Poza sceną pasjonował się stolarką, jazdą na rowerze, pływaniem i… curlingiem. Był jedynym czynnym zawodnikiem tej dyscypliny w zespole — jeździł na turnieje, chętnie dzielił się anegdotami z lodowiska.
Regularnie współpracował z największymi nazwiskami reżyserii — Janem Klatą, Eweliną Marciniak, Radkiem Stępniem, Adamem Orzechowskim. W ostatnich latach widzowie mogli go oglądać w „Pustych miejscach”, „Wyzwoleniu”, „Czego nie widać”, „Śmierci Iwana Iljicza”.
Nie ograniczał się tylko do teatru. Grał w filmach i serialach, m.in. w „Czarnym czwartku”, „Wróżbach kumaka”, „Kamerdynerze” i „Wielkiej wodzie”.
Zmarł, ale jego obecność nie zniknie. Pozostanie w archiwach spektakli, we wspomnieniach widzów, w anegdotach teatralnych korytarzy. I w bezcennych emocjach.
Grażyna Bojarska-Dreher, źródło: gdańsk.pl
Fot. Teatr Wybrzeże