
Zjawisko tzw. freakfightów zyskało w Polsce dużą popularność w ostatnich latach, szczególnie wśród młodzieży. To wydarzenia w postaci gal sportów walki, w których naprzeciw siebie stają celebryci, influencerzy oraz inne osoby znane z życia publicznego. Eventy tego typu często poprzedzane są głośnymi konferencjami, podczas których nie brakuje kontrowersji, prowokacyjnych wypowiedzi, a nierzadko także zachowań przekraczających granice akceptowalności. Mimo tego coraz częściej w programie samego wydarzenia sportowego pojawiają się pojedynki zawodowych fighterów, które dostarczają publiczności wysokiego poziomu emocji i rywalizacji. I właśnie najnowszym przykładem takiego starcia była walka z udziałem gdańszczanina Krzysztofa Ryty (po prawej stronie zdjęcia) podczas dzisiejszej gali Prime Show MMA 13, która odbyła się we wrocławskiej Hali Orbita.
Walka Krzysztofa Ryty, Dominika Zadory i Błażeja Bahara została nazwana w karcie walk „Trójkątem Bermudzkim”. Ryta to pięściarz i zawodnik znany z bokserskich walk na gołe pięści w federacji Gromda. Jako pierwszy w historii w naszym kraju zawalczył w formule MMA bez rękawic – miało to miejsce 18 stycznia 2020 roku na gali Wotore. Oprócz tego miał 3 zawodowe pojedynki w boksie na takich galach jak Tymex czy Rocky Boxing Night. Zadora to zawodnik najbardziej doświadczony z tej trójki – mistrz uznanych federacji FEN i DSF w formule K-1 oraz mistrz świata i Europy K-1 ISKA. Bahar, tak jak Ryta, również znany jest z występów w Gromdzie. Była to więc zapowiedź bardzo sportowego pojedynku z nietypowymi regułami.
Zasady walki z udziałem gdańszczanina Ryty były niecodzienne, bo i formuła była niestandardowa. Pojedynek został podzielony na dwie części. W pierwszej fazie zawodnicy rywalizowali w formule 1x1x1, polegającej na rotacyjnej walce bokserskiej. Każdy z trzech uczestników pojedynku mierzył się przez minutę z kolejnym rywalem, według kolejności ustalonej podczas medialnego ważenia. Co istotne, walka nie miała limitu czasowego. Po ponad sześciu minutach rywalizacji pierwszy na deski padł Bahar, który dwukrotnie został trafiony przez Dominika Zadorę. To oznaczało, że do rundy finałowej awansowali właśnie Zadora oraz Ryta. Zawodnik z Gdańska przystępował do niej już z pewnymi obrażeniami, które odniósł w starciu z Baharem.
Finałowa faza również toczyła się bez limitu czasowego. Na początku więcej argumentów po swojej stronie miał zawodnik z Bolesławca, który umiejętnie pracował na nogach i korzystał z większego zasięgu ramion. Pomimo otrzymywanych ciosów, popularny gdański „Żołnierz” stał twardo i próbował swoich sił, szukając szczególnie celnego uderzenia prawym sierpowym. W szóstej minucie finałowego starcia Zadora zadał cios lewą ręką w tułów Ryty. Trafienie nie przyniosło jednak przewagi. Wręcz przeciwnie, dłoń Zadory niefortunnie się wygięła, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Kontuzja dawała nadzieję zawodnikowi z Gdańska, który mimo roli underdoga w oczach bukmacherów, miał realną szansę zakończyć pojedynek. W kolejnych minutach to Zadora zademonstrował duży hart ducha, gdyż kontynuował walkę, operując wyłącznie prawą ręką.
Po około 13 minutach zdołał zaskoczyć Rytę skutecznym ciosem podbródkowym, który doprowadził do pierwszego „liczenia”. Zadora natychmiast poszedł za ciosem i ponownie posłał „Żołnierza” na deski. Mimo to, Ryta wykazał się dużą odpornością: w obu przypadkach wstał i kontynuował walkę. Z upływem czasu pojedynek stawał się coraz bardziej wyrównany. Zawodnicy prezentowali umiejętności, ale też ogromną determinację i charakter. W formule pozbawionej limitu czasowego trudno było przewidzieć, jak długo jeszcze potrwa walka. Po 15 minutach i 39 sekundach potwornie zmęczeni zawodnicy wspólnie zadecydowali o poddaniu tego pojedynku. Wynik walki był zatem nierozstrzygnięty.
Tło rywalizacji pomiędzy Rytą a Zadorą ma jednak głębszy kontekst. Było to ich trzecie starcie na galach Prime MMA. W pierwszym, do którego doszło na 10. edycji gali, zwyciężył Ryta, wskutek nieprzepisowego uderzenia łokciem w tył głowy ze strony Zadory. Drugie starcie miało już inną, jeszcze bardziej nietypową formułę – 2 na 1. Obok Ryty wystąpił wówczas jego (już były) podopieczny, Jacek Murański. Pojedynek punktowany według niestandardowych zasad wygrał Zadora. Trzecie starcie, rozegrane dzisiejszego wieczora, zakończyło się remisem, który wydaje się trafnie oddawać dotychczasowy przebieg tej zaciętej rywalizacji dwóch zawodowców.
Z każdym kolejnym wydarzeniem coraz wyraźniej widać, że sportowe walki, nawet na tle widowiskowym i pełnym emocji jak pojedynek Ryty, Zadory i Bahara, są często przyćmiewane przez starcia osób, które ze sportem mają niewiele wspólnego. Na pierwszym planie znajdują się bohaterowie medialnych kontrowersji: influencerzy i celebryci, którzy zdobywają popularność nie poprzez ciężką pracę na sali treningowej, lecz poprzez prowokacyjne zachowania czy wywoływanie „dymów” na konferencjach. Niestety, to właśnie ci twórcy internetowego zamieszania często otrzymują największe wynagrodzenia, wyższe niż ci, którzy całe życie poświęcili sportowi i szlifowaniu swoich umiejętności.
Nie ma wątpliwości, że freakfighty to przede wszystkim biznes. Ale współczesny biznes, szczególnie ten adresowany do młodego pokolenia, nie może istnieć w oderwaniu od odpowiedzialności społecznej. A to właśnie młodzi, często niepełnoletni, są główną grupą odbiorców tych gal. Chłoną nie tylko emocje, ale i postawy zawodników. A kiedy ci, którzy promują agresję, brak szacunku czy zwyczajne chamstwo, stają się gwiazdami wieczoru, przekaz, jaki trafia do widza, jest jasny: opłaca się być kontrowersyjnym, niewychowanym i nieprzygotowanym, byle tylko zdobyć walkę i pieniądze.
W cieniu tej biznesowej machiny pozostaje wielu utalentowanych sportowców. Mniej medialnych, często skromnych, bez kontrowersyjnych zachowań, za to z ogromnym sercem do walki i świetnymi umiejętnościami. Ich potencjał nie jest wykorzystywany w pełni, bo brakuje miejsca i uwagi dla tych, którzy nie krzyczą najgłośniej. A przecież to oni pokazują, czym naprawdę powinien być sport. Nie tylko rywalizacją, ale też charakterem, szacunkiem do przeciwnika i publiczności. Właśnie taki obraz zobaczyliśmy podczas Prime MMA 13. Starcie Ryty, Zadory i Bahara pokazało sportową jakość, emocje i szacunek, których często brakuje w głośnych medialnie zestawieniach influencerów. Czy nie warto dawać więcej miejsca takim zawodnikom, zamiast po raz kolejny stawiać na „patologiczne show”?
Freakfighty z pewnością nie są sportem zawodowym w klasycznym ujęciu. Nikt tego nie oczekuje. Ale nie można też lekceważyć roli, jaką odgrywają w kształtowaniu postaw młodych ludzi. Przez swoją popularność mają one realny wpływ na wzorce społeczne. Paradoksalnie, to właśnie dzięki freakfightom wielu nastolatków trafiło na salki treningowe do klubów sportów walki. Tego zjawiska nie wolno zmarnować. Tym bardziej warto zadbać o to, by sportowa wartość i odpowiedzialność za przekaz szły w parze z rozrywką. Bo jeśli freakfighty mają przetrwać jako zjawisko kulturowe i społeczne, muszą przestać opierać się wyłącznie na skandalu.
Na zakończenie warto podkreślić, że powyższy tekst stanowi wyłącznie opinię naszego redaktora. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że temat freakfightów budzi wiele emocji i może być postrzegany z różnych perspektyw. Dlatego z dużym zainteresowaniem chcielibyśmy poznać również Wasze zdanie. Czy znacie to zjawisko? Jak oceniacie jego wpływ na młodych ludzi i rozwój sportów walki w Polsce? Czy Waszym zdaniem freakfighty niosą ze sobą także pozytywne aspekty? Zachęcamy do pozostawienia komentarza pod tym artykułem lub na naszym profilu na Facebooku, gdzie opublikowaliśmy post dotyczący tego tematu.
Jan Korczyński
Fot. Prime Show MMA