
Bez pszczół nie ma życia. A mimo to ktoś zniszczył ich domy.
Bez nich nie byłoby jabłek, truskawek ani łąk pełnych maków. Pszczoły – ciche bohaterki codzienności – zapylają ponad 70% roślin uprawnych na świecie. Dla planety są niezwykle ważne, a mimo to wciąż zbyt często padają ofiarą ludzkiej bezmyślności.
Podczas gdy w Europie i oczywiście w Polsce, coraz więcej miast przestaje kosić trawniki, by chronić owady, w Sopocie doszło do aktu, który trudno wytłumaczyć zwykłym brakiem wiedzy. Dwóch trzynastolatków zniszczyło cztery ule z żywymi rodzinami pszczelimi. Na teren opuszczonego obiektu weszli nieproszeni, a wyszli pozostawiając po sobie zdewastowaną pasiekę – zniszczone konstrukcje uli, połamane plastry, rozlany miód. I setki martwych owadów.
Nie był to przypadek. To była decyzja – choć może nie w pełni świadoma – ale decyzja, która pociąga za sobą konsekwencje nie tylko prawne, ale też etyczne i ekologiczne. Bo zniszczenie uli to nie tylko szkoda majątkowa. To akt przemocy wobec natury.
Sąd rodzinny zbada stopień demoralizacji nieletnich i zdecyduje o ewentualnym nadzorze kuratora czy obowiązku naprawienia szkody. Ale co z naprawą świadomości społecznej? Czy naprawdę musimy przypominać, że każde życie, nawet to najmniejsze, ma wartość?
Pszczoły od lat są na granicy przetrwania. Pestycydy, betonowe miasta, zmiany klimatyczne – wszystko to spycha je w stronę wyginięcia. A gdy znikną one, znikniemy i my. To nie ekohisteria. To biologiczny fakt.
Dlatego ten incydent z Sopotu nie powinien zostać przemilczany. Powinien stać się początkiem poważnej rozmowy – w szkołach, domach i mediach. O odpowiedzialności. O szacunku. O tym, że natura nie jest czymś obok nas – jest w nas.
Jeśli potrafimy zostawić niekoszoną trawę, żeby pomóc pszczołom, to powinniśmy też potrafić wytłumaczyć dzieciom, dlaczego nie wolno niszczyć uli. Bo może dziś to „tylko” pasieka…
Grażyna Bojarska-Dreher, źródło:sopot.policja.gov.pl