
„Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy” to jedna z tych ekspozycji, obok których nie da się przejść obojętnie. Po raz pierwszy, w tak kompleksowy sposób, opowiedziano o służbie mieszkańców Pomorza Gdańskiego w niemieckiej armii podczas II wojny światowej. Wystawa, która wywołuje żywe emocje, przywraca pamięć o ludziach przez lata spychanych na margines historii.
Ten wywiad to próba zrozumienia nie tylko faktów, ale także milczenia, które przez dekady towarzyszyło tym losom. O przyczynach, konsekwencjach i potrzebie mówienia głośno o tym, co przez długi czas pozostawało w cieniu, rozmawiamy z dr Andrzejem Gierszewskim, rzecznikiem Muzeum Gdańska.
Grażyna Bojarska-Dreher – Kontrowersyjna dla wielu mieszkańców Trójmiasta oraz turystów wystawa wzbudziła falę protestów. Czy trwają one nadal?
Andrzej Gierszewski– Nie, nie ma protestujących, mimo wcześniejszych zapowiedzi. Być może dlatego, że pada deszcz, ale mam nadzieję, że to też oznacza wygaszanie emocji. Teraz przyjdzie czas na refleksję. Spodziewamy się jednak, że w pewnych momentach kontrowersje wokół tej sprawy mogą się nasilać.
To powinno się również przełożyć na to, co będzie się działo podczas spotkań edukacyjnych – warsztatów zaplanowanych od września, które będą się odbywały do końca trwania wystawy. Ze względu na sezon letni nie są one obecnie prowadzone. Chcemy, by wzięło w nich udział jak najwięcej mieszkanek i mieszkańców Gdańska, a część z nich teraz wyjechała.
GBD – Czy według pana nazwa wystawy może być niefortunna?
AG – Nie, bo to jest głos w dyskusji, którą społeczeństwa na Zachodzie, np. w Luksemburgu, mają już dawno za sobą. Oni to przepracowali, rozliczyli się z tym i nie wykluczają swoich obywateli ze względu na losy, które ich spotkały. Nie spychają ich na margines pamięci. U nas to wciąż temat tabu.
To zresztą druga wystawa, która porusza taki temat. Pierwszą była „Wolę o tym nie mówić” – o tym, jak komuniści po wojnie, jak cały aparat i administracja, szykanowały Polaków z Wolnego Miasta Gdańska. Przybysze, którzy trafili tutaj po marcu 1945 roku, postrzegali ich jako obcych – często tylko dlatego, że mieli niemiecko brzmiące nazwiska. A to byli nasi bohaterowie, ci, którzy tutaj za Polskę życie oddawali. Tamta wystawa przeszła bez echa. Ta obecna – nie. To kolejny głos w dyskusji o naszej zbiorowej pamięci.
GBD – Bardzo silny głos…
AG – Tak jak już powiedziałem – o ile społeczeństwa Zachodu mają to już przepracowane, to u nas i na Pomorzu to pierwszy tak mocny głos: jak powinniśmy traktować tych ludzi? Czy mamy ich wykluczać poza nawias pamięci? Bo jeśli nie myślimy o nich jako „naszych”, to w takim razie – jakich? Gorszych?
Jest taki list Edmunda Tyborskiego, który dziś wrzucimy na nasze media społecznościowe. Pisze w nim do rodziców: „Ja wam powiem – niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, a wy mi odpowiecie – na wieki wieków, amen”. Informuje, że zaraz zostanie przez Niemców ścięty, że odbył spowiedź, że Niemcy przysłali mu księdza mówiącego po polsku. Prosi rodziców, by o nim pamiętali. Przeprasza za to, co zrobił. Zdawał sobie sprawę ze swojej sytuacji – poszedł jednak pod przymusem, taki los go spotkał. Do listu dołącza różaniec. I teraz pytanie: czy o Edmundzie Tyborskim mamy myśleć jako o oprawcy? Czy jako o Polaku – ofierze? Czy był członkiem naszej wspólnoty, mimo że – z perspektywy Polski Centralnej czy Lubelszczyzny – nie był AK-owcem, nie walczył przeciw Niemcom?
Na Pomorzu mamy inne doświadczenia niż te, które znajdują się w podręcznikach. Tam często historia jest prezentowana zero-jedynkowo, bardzo skrótowo. Te historie, których tam nie ma, znajdujemy w rodzinnych archiwach – i one też przemawiają.
W naszej ocenie te świadectwa powinny mieć prawo do pamięci. To byli nasi chłopcy – chłopaki z pomorskich wsi, dla których w II Rzeczypospolitej cały świat ograniczał się do trzydziestu kilometrów w każdą stronę.
GBD – W takim razie jak zachęciłby Pan osoby protestujące do odwiedzenia wystawy?
AG – Żeby mimo wszystko ją zobaczyły. Nie ocenia się książki po okładce ani wystawy po plakacie. To są historie, które ludzie zdecydowali się opowiedzieć po prawie osiemdziesięciu latach. Trudne historie, osobiste. I ci ludzie proszą – tak jak i my – o zrozumienie, o empatię, o postawienie sobie pytania: jak ja bym się zachował w tej sytuacji?
GBD – A jakie są głosy od tych, którzy ekspozycję już widzieli?
AG – Jest bardzo dużo podziękowań. Są też głosy krytyczne wobec tytułu wystawy. Takie merytoryczne dyskusje, poparte argumentami, bardzo szanujemy. To właśnie pokazuje, o co nam chodziło – że trzeba o tym rozmawiać. Możemy się nie zgadzać, ale taka była historia i należy ją uszanować. Niektórzy, pod wpływem wystawy, mówią, że podobna historia dotyczy ich rodziny i przynoszą pamiątki. Są też głosy skrajne – ludzie opisują, jakie filmy oglądali i co owczarki niemieckie powinny robić z różnymi częściami naszego ciała. Niestety, na forach patriotycznych pojawiają się też groźby wobec organizatorów. Z takimi reakcjami również się mierzymy.
GBD – Czy państwo jako organizatorzy spodziewali się takich emocji?
AG – Tak, ale nie aż w takim stopniu. Jako muzealnicy, zajmując się na co dzień trudnymi tematami, prowadząc badania, rozmowy, kwerendy, wiemy, że temat nie jest kontrowersyjny – bo my go rozumiemy. Dla wielu mieszkańców Pomorza też nie. Są również ludzie z centralnej Polski, których wystawa nie oburza. Jednak to, czego doświadczyliśmy przez ostatnie dni – hejt, groźby – to coś, czego się nie spodziewaliśmy. To nie pierwsza tego typu wystawa. Znamy relacje pracowników z Muzeum II Wojny Światowej – tam było jeszcze gorzej, ale my również mierzymy się z czymś trudnym. Spodziewaliśmy się głosów krytycznych. I dobrze – jeśli są merytoryczne, chętnie rozmawiamy. Ale to, co dzieje się teraz, jest nieakceptowalne. Niektóre sprawy zgłosimy na policję.
Wystawa „Nasi chłopcy” nie daje gotowych odpowiedzi – prowokuje raczej do zadania fundamentalnych pytań o granice pamięci, tożsamości i historycznej sprawiedliwości, bo przeszłość bywa czasami bardziej złożona niż chcielibyśmy ją widzieć.
Dziękuję za rozmowę, Grażyna Bojarska-Dreher
zdjęcia: Muzeum Gdańska