W świecie, który pędzi coraz szybciej, są miejsca, gdzie czas zwalnia – pachnie świeżymi bułeczkami, a smaki dzieciństwa wracają na każde zawołanie. Właśnie takie miejsce znajdziemy w samym sercu Wrzeszcza, przy ulicy Wajdeloty 11. To Cukiernia Paradowski, najstarsza powojenna cukiernia w Gdańsku, która właśnie świętuje swoje 80-lecie.
Zaproszeni są wszyscy, którzy mają ochotę spróbować jubileuszowego tortu – uroczystość uświetni występ Adama Kalinowskiego. Impreza urodzinowa rozpocznie się w sobotę o godzinie 11:00.
– Tort będzie trzypiętrowy i ważył kilkanaście kilogramów – zapowiada Andrzej Paradowski, właściciel.
Warszawskie początki: „Mała Ziemiańska”, Tuwim i marzenia
Historia cukierni zaczęła się daleko od Gdańska – w przedwojennej Warszawie. Stefan Paradowski, założyciel rodzinnej firmy, fachu uczył się w legendarnym lokalu „Mała Ziemiańska”, gdzie bywali Julian Tuwim, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Witold Gombrowicz, Konstanty Ildefons Gałczyński (poznał tam swoją przyszłą żonę), Eugeniusz Bodo, Adolf Dymsza, Józef Beck – jednym słowem: wszyscy przez duże „W”.
„Mała Ziemiańska” była miejscem, w którym tętniło życie intelektualne – tu rodziły się nowe pomysły, a rozmowy o literaturze, sztuce i polityce toczyły się do późnych godzin. Przyjazna atmosfera kawiarni sprzyjała pracy twórczej i integrowała warszawskie środowiska artystyczne. Niestety, budynek, w którym się mieściła, został zniszczony podczas Powstania Warszawskiego w 1944 roku i nie został odbudowany.
Pod czujnym okiem mistrzów pan Stefan przygotowywał wyborne słodkości, którymi zachwycała się cała ówczesna elita.
Własną cukiernię otworzył przy ulicy Filtrowej, ale wszystko zmienił wybuch Powstania Warszawskiego. Bracia pana Stefana walczyli w AK; jeden z nich, Edward, zginął w walce. Po wojnie Warszawa leżała w gruzach, a życie, które pan Stefan i jego żona Irena zbudowali, przestało istnieć.
Podróż w nieznane: nowy dom w Gdańsku
W marcu 1945 roku pan Stefan z bratem Wacławem wsiedli do pociągu w poszukiwaniu lepszego życia. Nie wiedzieli, dokąd jadą – tak trafili do Gdańska.
– Szli w poszukiwaniu czegoś, co będzie odpowiednie do zamieszkania i prowadzenia działalności. Zaszli aż do Wrzeszcza, nie wiedząc nawet, że tak nazywa się ta dzielnica – opowiada Andrzej Paradowski.
Przy ulicy Wajdeloty 11 pan Stefan natrafił na dawną piekarnię (jego brat zamieszkał niedaleko i otworzył zakład fryzjerski). Obiekt był zniszczony – piec kaflowy wymagał remontu, budynek ogromu pracy. Ale potencjał był i udało się go wykorzystać – jeszcze w marcu, po kilku dniach rozgrzewania pieca, po okolicy zaczął roznosić się zapach świeżo pieczonego chleba, którym raczono walczące jeszcze wojsko i mieszkańców. Po mniej więcej roku do Gdańska dojechała żona pana Stefana, Irena.
Dzięki wsparciu Ministerstwa Aprowizacji Paradowscy otrzymali przydział na lokal.


Życie z pasją i ciężką pracą
W latach 50. przyszły trudne chwile. Władze komunistyczne upaństwowiły piekarnię. Paradowscy stracili źródło utrzymania, a pan Stefan wyjechał do Nowej Huty, by wspierać powstające tam zakłady przemysłowe. Później pracował jako instruktor w spółdzielni piekarniczo-cukierniczej oraz pełnił funkcję starszego Cechu Cukierników. Gdy nadarzyła się okazja, ponownie otworzył własną piekarnię.
Syn pana Stefana, obecny właściciel – Andrzej Paradowski – z wykształcenia inżynier budownictwa, a z powołania cukiernik, przeszedł w rodzinnej cukierni wszystkie szczeble. Od wielu lat prowadzi ją samodzielnie.
– Nasze rzemiosło składa się z trzech filarów: handlu, przemysłu i usług – dodaje. – To praca, która nigdy się nie kończy.
Smaki niezmienne od pokoleń
Co sprawia, że Paradowscy przetrwali 80 lat? Tradycja i smak.
Receptury Stefana Paradowskiego, opracowane jeszcze przed wojną, są wciąż używane – niemal bez zmian.
– Są to nasze tzw. „białe kruki”, na przykład babeczki śmietankowe, ale idziemy też z duchem czasu – opowiada Andrzej Paradowski.
Cukiernia z sercem
Cukiernia Paradowski to coś więcej niż sklep. To miejsce, gdzie klienci i właściciele znają się i często mówią do siebie po imieniu. Kiedyś przychodzili sami, dziś przyprowadzają wnuki, a czasem i prawnuki.
Firma ma na swoim koncie także inne sukcesy – dostarczała wypieki do cateringu obsługującego lotnisko w Gdańsku. Na pokładzie samolotów można było przekąsić ciasteczka z Paradowskiego.
Cukiernia piekła także torty na wielkie uroczystości, m.in. na spotkanie prezydentów Lecha Wałęsy i George’a Busha.


Przyszłość rzemiosła?
Każdy jubileusz wiąże się z podsumowaniami i planami na przyszłość. Niestety, ich smak bywa słodko-gorzki.
– Upaństwowionej piekarni nie udało się odkupić od miasta mimo trzech prób – mówi Andrzej Paradowski. – Za czynsz trzeba płacić. Klienci często pytają, dlaczego pączek czy jakieś inne ciastko kosztuje dwa razy więcej niż w popularnej sieci? Rynek to walka. Ale jak na takim rynku walczyć? Jesteśmy rzemieślnikami. Reprezentuję prawdziwe rzemiosło. Czym ono jest? To praca tworzona sercem.
Kiedyś mówiło się, że mała firma to mały kłopot, a duża – duży. Uważam, że dziś jest odwrotnie. Oglądam reklamy wielkich sieci, w których padają sformułowania „piekarnia”. Zastanawiam się: jaka piekarnia? Dla mnie piekarnia to miejsce, w którym od podstaw przekształca się surowce w produkt finalny, kształci rzemieślników i uczy ich odpowiedzialności, a nie tylko podpieka gotowy produkt.
I właśnie do Cukierni Paradowski klienci przychodzą po wyroby, w które ktoś włożył emocje. Gdzie rzemiosło jest imienne, gdzie torcików powstaje kilkadziesiąt, a nie kilka tysięcy. Gdzie bułki i chleb na tradycyjnym zakwasie smakują tak samo kolejnemu pokoleniu…
Grażyna Bojarska-Dreher

Dodaj komentarz