,

Lechia Gdańsk wróciła z piłkarskiego piekła, ale to dopiero początek wojny o utrzymanie…

Lechia Gdańsk wróciła z piłkarskiego piekła, ale to dopiero początek wojny o utrzymanie…

Walka o utrzymanie w piłkarskiej Ekstraklasie weszła już w decydująca fazę. Na koniec 27 kolejki na Polsat Plus Arenie Gdańsk w poniedziałek zmierzyły się drużyny zamykające tabelę: ostatnia Lechia Gdańsk kontra przedostatnia Stal Mielec. To spotkanie miało dać odpowiedź na jedno zasadnicze pytanie – kto będzie bliżej bezpiecznej pozycji do utrzymania się w Ekstraklasie. Zwycięzca spotkania mógł na pewien czas opuścić strefę spadkową.

Już pierwsze minuty pokazały, że to nie będzie spokojny wieczór. Lechia ruszyła z impetem, agresywnie, wysoko, próbując szybko zdominować środek pola. Trybuny ryknęły, gdy po kapitalnym podaniu Rifeta Kapicia w akcji sam na sam strzelił Bogdan Viunnyk ,ale sędzia Szymon Marciniak po konsultacji z VARem wskazał, że Ukrainiec był na pozycji spalonej. Za dalszą dominacją nie szły konkrety (oprócz fatalnie zmarnowanej kontry przez Maksyma Chłania), choć Lechia kontrolowała grę. I wtedy nadszedł cios. W 33. minucie to Stal, dotąd wycofana i czekająca na okazję, groźnie zaatakowała pierwszy raz. Po szybkiej akcji i błędzie w ustawieniu Miłosza Kałahura, Fryderyk Gerbowski wykorzystał swoją szansę i precyzyjnym uderzeniem pokonał bramkarza gospodarzy. Na Polsat Plus Arenie zapanowała cisza na trybunach i niedowierzanie. A to był dopiero początek koszmaru…

Dziewięć minut później piłkarze z Mielca zadali kolejny cios. Dośrodkowanie z prawej strony, zgranie głową w polu karnym, piłka trafia do Ivana Cavaleiro, który uderza bez zastanowienia i na tablicy wyników było już 0:2. Kibice Lechii łapali się za głowy. Zespół, który miał prowadzić grę, był nagle na skraju katastrofy. I gdy sędzia zagwizdał na przerwę, cała drużyna schodziła do szatni z poczuciem, że wszystko się wali.

Ale właśnie w takich chwilach rodzą się prawdziwe i niesamowite historie. W szatni Lechii musiało paść kilka mocnych słów, bo po przerwie Lechia nie odpuściła i na murawę wyszła zupełnie drużyna, zdeterminowana i wściekle goniąca wynik.. Z każdą minutą coraz mocniej napierała, zamykając Stal na własnej połowie. Choć bramka długo nie chciała paść, w 72 minucie w końcu się udało. Kapić zagrał prostopadle do Tomasa Bobčka, a ten wykończył akcję z zimną krwią, dając sygnał do odrabiania strat. Ale czas uciekał. Minuty mijały jak sekundy, a Lechia biła głową w mur. Kolejne rozpaczliwe dośrodkowania, kolejne nieudane akcje, a z trybun można było słychać błagania o kolejne gole. Aż wreszcie nadeszła 91 minuta. Camilo Mena posyła piłkę z lewej strony, a Bobček ponownie pojawia się tam, gdzie powinien. Precyzyjny strzał z główki i było 2:2. Stadion oszalał, a w głowach kibiców było już tylko jedno – szaleńczy atak po zwycięską, trzecią bramkę.

I wtedy wydarzyło się coś, co przejdzie do historii tego sezonu. Mecz zbliżał się do końca, a gdańszczanie napędzeni euforią po golu na 2:2 , nie zamierzali przestać. 93. minuta. Kolejny atak Lechii, kolejna próba sforsowania zmęczonej obrony Stali. Piłka trafiła pod nogi Tomasza Neugebauera, zawodnika który pojawił się na boisku z ławki i zdążył oddać ledwie kilka kontaktów z piłką. Ale zrobił dokładnie to, czego wymaga się od zmiennika w takich chwilach. Wszedł pewnie, zdecydowanie, z iskrą w oczach i to było wejście smoka. Po szybkim rozegraniu z Tsarenką, nie zastanawiał się ani chwili. Uderzył mocno zza pola karnego i trafił!

Piłka wpadła do bramki przy ogłuszającym wrzawie trybun. 3:2 dla Lechii! Stadion eksplodował dosłownie i w przenośni. Trener, rezerwowi, zawodnicy na boisku – wszyscy ruszyli w stronę Neugebauera, który w jednej chwili stał się bohaterem wieczoru. Na trybunach panował istny szał. Fani świętowali tak, jakby Lechia właśnie zdobyła mistrzostwo Polski. Kilka chwil później sędzia zakończył mecz. Piłkarze Lechii padali na murawę – jedni z wycieńczenia, inni z ulgą i radością. Po drugiej stronie boiska cisza i rezygnacja. Stal była rozbita, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji, która po meczu odbyła rozmowę wychowawcza pod sektorem gości, gdzie znajdowała się kilkunastoosobowa grupa fanów z Mielca. Zespół z Gdańska dokonał rzeczy wielkiej, bo odwrócił losy meczu, który już praktycznie był przegrany. Zrobił to sercem, determinacją i wiarą, że nawet w ostatnich sekundach można odmienić los.

Zwycięstwo 3:2 nad Stalą Mielec nie było tylko odrobieniem strat. To była symboliczna walka o życie i o nadzieje. O przypomnienie, że Lechia Gdańsk to wciąż klub z duszą, z charakterem, z ludźmi gotowymi walczyć do ostatniej sekundy. Tak jak Tomasz Neugebauer, który wszedł z ławki i w doliczonym czasie gry wbił piłkę do siatki, a razem z nią wlał nową nadzieję w serca kibiców. Ale nikt w Gdańsku nie popada w wielki hurraoptymizm, bo to był dopiero pierwszy krok. Przed drużyną jeszcze siedem meczów. Siedem finałów. I żeby w nich przetrwać, potrzeba czegoś więcej niż jednej efektownej końcówki. Potrzeba regularnej pracy, spokoju, wsparcia. Potrzeba klubu, który działa profesjonalnie, z głową. A tego, niestety, Lechia wciąż nie ma.

Wczoraj swoje urodziny obchodził Paolo Urfer – właściciel i prezes Lechii Gdańsk. W naturalny sposób to okazja do złożenia życzeń, ale także do refleksji nad przyszłością klubu, który dla tysięcy kibiców stanowi coś znacznie więcej. Lechia przechodzi obecnie trudny okres – sportowo, organizacyjnie i wizerunkowo – dlatego tak ważne jest, by osoby odpowiedzialne za jej losy wykazywały się nie tylko zaangażowaniem, ale i otwartością na dialog oraz realnym planem działania.

Kibicom pozostaje mieć nadzieję, że nadchodzące miesiące przyniosą więcej przemyśleń dotyczących sposobu zarządzania klubem. Bo przyszłość Lechii Gdańsk w dużej mierze zależy dziś od decyzji podejmowanych na najwyższym szczeblu..

Autor: Jan Korczyński

Fot. Canal+ Sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *