Duży kamień z serca na początek eliminacji. Polska-Litwa 1:0

Duży kamień z serca na początek eliminacji. Polska-Litwa 1:0

Po tragicznym 2024 roku dla polskiej kadry nadszedł czas nowego otwarcia. Losowanie grup eliminacji do piłkarskich Mistrzostw Świata 2026 przebiegło na papierze pomyślnie, gdyż rywale na jakich trafili Biało-Czerwoni są wyraźnie gorsi od nas. Na pierwszy ogień trafili nasi sąsiedzi z północnego wschodu, Litwini. Zawodnicy spod herbu Pogoni w swoich szeregach nie posiadają wybitnych grajków – w kadrze można na stałe ujrzeć zawodników, którzy cieniują w Górniku Łęczna, Pogoni Siedlce czy Radomiaku Radom. Nie zabrakło też Litwinów z przeszłością w Ekstraklasie – kapitan Justas Lasickas nie przebił się kilka lat temu w Jagiellonii Białystok w przeciwieństwie do starszego kolegi Fedora Cernycha, który w swoich latach był piłkarzem wyróżniającym się na Podlasiu, a dziś dokańcza karierę w Żalgirisie Kowno. Liderzy tej kadry grają w lidze słoweńskiej (Olimpija Lublana, Maribor, Celje), która jest po prostu ligą słabszą niż nasza rodzima Ekstraklasa. Pomimo tego przed meczem można było odczuć lekkie obawy o formę Polaków. Wstydliwe wyniki w jesiennej Lidze Narodów, słabe Euro 2024 oraz wcześniejsze kompromitacje w Kiszyniowie i Tiranie wciąż siedziały w głowach kibiców.

My w szczególności czekaliśmy na poczynania piłkarzy z Trójmiasta lub z przeszłością w naszym regionie i to ich grę będziemy tu głównie opisywać. Selekcjoner polskiej kadry Michał Probierz (trener Lechii Gdańsk w latach 2013-2014) do pierwszej jedenastki desygnował na lewe wahadło zawodnika tureckiego Galatasaray, Przemka Frankowskiego. Popularny „Franek” to chłopak z gdańskich Siedlec, który zaczynał w osiedlowym klubie TPS Siedlce, a następnie jako nastolatek przebił się do I drużyny Lechii Gdańsk, skąd wyfrunął podbijać zagraniczne ligi. Na ławce mecz rozpoczął także inny gdańszczanin, obecnie piłkarz włoskiej Monzy, Kacper Urbański. Zawodnik, który jest największym wygranym w kadrze w 2024 roku, miał być w tym spotkaniu prawdziwym Jokerem w talii trenera Probierza. Tak samo były gracz Lechii, Adam Buksa (obecnie duńskie Mitjylland), który także zasiadł na ławce. Czekaliśmy więc z niecierpliwością na pierwszy gwizdek.

Polacy przeważali, choć Litwini nie dawali sobie w kaszę dmuchać. Biało-Czerwoni szukali bardziej gry prawą stroną, gdzie co chwilę rozpędzał się powracający do reprezentacji Matty Cash. Z racji braku Piotra Zielińskiego w środku pola, oba wahadła były bardzo aktywne. Frankowski współpracował z Karolem Świderskim, a Cash z Sebastianem Szymańskim. W 22 minucie Przemek znalazł się w polu karnym rywali i miał dogodną sytuację, jednak jego niezbyt mocny strzał obronił Gertmonas. 10 minut później „Franek” huknął z dystansu, ale strzał został wybity na rzut rożny przez litewską defensywę. Przez pierwsze 45 minut Polacy walili głową w mur utworzony w polu karnym rywali. Wysocy litewscy obrońcy skutecznie oddalali niebezpieczeństwo z wrzutek Biało-Czerwonych. Do przerwy na PGE Narodowym nie zobaczyliśmy żadnej bramki.

Druga połowa wyglądała w zasadzie tak samo – próby Polaków rzadko trafiały w światło bramki, a Litwini bronili się niczym Polacy pod Jasną Góra podczas potopu szwedzkiego. W 70 minucie zadrżeliśmy po przypadkowej akcji i sytuacyjnym strzale Matuleviciusa, a rywale coraz śmielej wypatrywali swoich szans. Dopiero zmiany w postaci Krzysztofa Piątka i Kuby Kamińskiego przyniosły dobry efekt. Gra Biało-Czerwonych troszkę się ożywiła. W 80 minucie Kamiński zszedł z lewego skrzydła do środka, podał do Roberta Lewandowskiego, który po rykoszecie szczęśliwie trafił do bramki Litwinów. Za strzelca bramki na ostatnie 5 minut pojawił się były Lechista, Adam Buksa. Polacy w bólach dowieźli to zwycięstwo, a my Państwu zostawiamy jego ocenę. Z piłkarzy trenera Probierza na pewno zeszło ciśnienie i stres jak z licealistów po maturze ustnej z języka polskiego.

Nasza ocena Przemka Frankowskiego? Zawodnik Galatasaray robił troszkę szumu na lewej stronie, próbował strzałów z dystansu, jednak szczelna litewska obrona nie dopuszczała jego uderzeń do światła bramki. Kilka wrzutek zbyt głębokich, ale nazwijmy to spotkanie poprawnym w wykonaniu Franka. Adam Buksa nie miał szansy się wykazać pod bramką rywali w końcówce meczu. Natomiast Kacper Urbański nie wszedł na boisko 🙁

Kibice Lecha Poznań 9 lat temu rozwinęli na meczu z Żalgirisem Wilno bardzo kontrowersyjny transparent o treści „Litewski chamie, klęknij przed polskim panem”. Wczoraj (pomimo małej aktualności treści) okazał się on – przede wszystkim piłkarsko – bardzo nietrafiony. My nic do Litwinów nie mamy, to bardzo przyjazny i bratni bałtycki naród, a patrząc na murawę, to polscy piłkarze wcale nie wyglądali jak „Panowie”. Wyglądaliśmy, jakbyśmy podejmowali dziś co najmniej równorzędną ekipę na papierze. Zabrzmi to brutalnie, ale wynik ten pomimo zwycięstwa jest dla nas lekkim policzkiem, ponieważ Litwa to kraj, w którym kolokwialnie mówiąc, futbol nie „grzeje”. Liga jest marna, reprezentacja nie wzbudza wielkiego zainteresowania, a sportem narodowym jest tam koszykówka. Zabrzmimy dziś jak typowi Janusze, bo teoretycznie trzy punkty są, ale jeśli męczymy się cały mecz u siebie z 138 drużyną w rankingu FIFA, to w takiej formie możemy zapomnieć o awansie na Mistrzostwa Świata. Robert Lewandowski i spółka niczym wojskowi adepci po ciężkich testach mogli po 90 minutach odmeldować Michałowi Probierzowi wykonanie zadania. Teraz czas na 2 dni odpoczynku, analizy i w poniedziałek liczymy na przekonywujące i bezproblemowe zwycięstwo nad Maltą.

W kwestiach atmosfery PZPN w końcu znalazł mały konsensus – stowarzyszenie „To My Polacy” dostało pozwolenie na stworzenie sektora dopingowego na PGE Narodowym i zorganizowanie fanów chcących aktywnie wspierać Biało-Czerwonych. Jak na pierwszy od dawna mecz domowy z dopingiem, było całkiem nieźle, pierwsze koty za płoty – mamy nadzieję, że będzie się to powoli rozkręcać, gdyż możliwości Stadionu Narodowego były wcześniej w ogóle niewykorzystywane. Brakuje do tego współpracy z całym stadionem, ale „piknikowa” część widowni nie była zbyt skora do śpiewania. Nam marzy się powrót pojednania polskich ekip klubowych na mecze reprezentacji, jak w latach 90., ale przy wielu kibicowskich sporach i przede wszystkim braku chęci związku do rozmowy, jest to na dziś chyba nierealne.

Fot. Transfermarkt/Paweł Wójcik/Cyfrasport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *