Betclic 1 Liga nabiera tempa – we wtorkowy wieczór Arka Gdynia zmierzyła się u siebie z Wartą Poznań. Przed spotkaniem obie drużyny znajdowały się na zupełnie odmiennych biegunach – gdynianie, z czterema zwycięstwami z rzędu na koncie, pewnie zmierzają po awans i umacniają się na pozycji lidera. Warta z kolei próbuje wydostać się z dolnych rejonów tabeli i przerwać niekorzystną serię. Co jednak ciekawe – oba zespoły łączy postać Ryszarda Tarasiewicza. Obecny szkoleniowiec Warciarzy to postać doskonale znana w Gdyni. Kilka sezonów temu prowadził Arkę, lecz mimo sporych oczekiwań nie zdołał wywalczyć upragnionego awansu do Ekstraklasy. Jego ostatnia wizyta na Stadionie Miejskim przy Olimpijskiej również nie należała do udanych – jesienią, jako trener Kotwicy Kołobrzeg, zaliczył tam bolesną porażkę 0:5. Kibice Arki z pewnością liczyli na powtórzenie się tej historii, a my zobaczyliśmy to spotkanie na żywo.
Trener Dawid Szwarga zdecydowanie zaskoczył wyborem wyjściowej jedenastki. Od pierwszego gwizdka w ataku pojawił się Jordan Majchrzak – dotychczas głównie rezerwowy, kojarzony raczej z krótkimi występami w końcówkach spotkań, w których nie zdążył jeszcze wiele pokazać. Niespodzianką było też ustawienie Adama Ratajczyka na lewym skrzydle – również on do tej pory rzadko zaczynał mecze w podstawowym składzie.

Arkowcy pierwszy raz poważnie postraszyli już w 12. minucie – oczywiście po rzucie wolnym, bo przecież stałe fragmenty to ich specjalność na wiosnę. Marc Navarro wrzucił piłkę w szesnastkę, Filip Kocaba uderzył głową, zrobiło się spore zamieszanie, a chwilę później Ratajczyk został nadepnięty w polu karnym. Sędzia Myć zerknął na VAR i bez większego namysłu wskazał na wapno. Michał Marcjanik wykorzystał jedenastkę bez mrugnięcia okiem i było 1:0. Gdynianie byli nakręceni jak pozytywka – zaraz potem Dawid Gojny pognał z kontrą, a Sidibe zakończył ją niezłym uderzeniem. W 26. minucie znów błysnął Kocaba, który przejął piłkę tuż przed polem karnym Warty i huknął z dystansu, tu zabrakło naprawdę niewiele. Ale prawdziwe show przyszło tuż przed przerwą: Dawid Gojny idealnie dośrodkował z lewej flanki, a Kike Hermoso wyskoczył jak z katapulty, uprzedził obrońcę i wpakował głową piłkę do siatki. Zrobiło się 2:0 i to wcale nie był koniec. W doliczonym czasie gry Tornike Gaprindaszwili odpalił swoją lewą nogę uderzeniem zza pola karnego i zrobiło się już 3:0. Pierwsza połowa? To totalna dominacja Arki, piłkarze Żółto-Niebieskich rozpędzeni jak walec, a Warta nie mogła wyjść z szoku, co tu się właściwie wydarzyło i jakby nie było jej na boisku.
Po przerwie… no cóż, tempo mocno siadło. Arka zdecydowanie spuściła z tonu, jakby chciała trochę odsapnąć po tym pokazie siły w pierwszych 45 minutach. Gra się rozciągnęła, emocje opadły, a widzowie zaczęli zerkać na zegarki. Dopiero wejście zmienników nieco rozruszało gospodarzy. W 66 minucie Navarro zagrał kapitalną piłkę za linię obrony, idealnie na nogę Sobczaka, który wyszedł sam na sam z bramkarzem, ale Daniel Kajzer (były golkiper Arki) nie dał się zaskoczyć i uratował Wartę przed kolejnym ciosem. Goście w końcu, po 70 minutach bezsilności, oddali jakikolwiek sensowny strzał, ale bezrobotny do tej pory Damian Węglarz był na posterunku i nie dał się zaskoczyć. Arkowcy znów zaczęli przejmować kontrolę – Gaprindaszwili raz po raz męczył rywali swoim gazem i uderzeniami, a sporo energii wniósł też Oliveira, który po wejściu z ławki był wszędzie tam, gdzie coś się działo. W końcówce mogło być 4:0 – Arka wyszła z kontrą, piłka trafiła do Gaprindaszwilego, który przytomnie dobił po zamieszaniu w polu karnym, ale radość uciszyła interwencja sędziego, który zagwizdał spalonego po analizie VAR przy wcześniejszym dograniu i gol nieuznany. Druga połowa to była zupełnie inna bajka niż pierwsze 45 minut – mniej ognia, więcej kontroli, ale Arka i tak do samego końca nie pozostawiła złudzeń, kto rozdaje karty na Olimpijskiej. Kibice pomimo późnej pory zostali jeszcze chwilę poświętować razem z piłkarzami wygraną 3:0.
Arka rozprawiła się z rywalem bez większego problemu. Trzy bramki, pewna gra i ani przez chwilę nie było wątpliwości, kto tu rozdaje karty. Gdynianie kontynuują swoją serię, a kibice coraz głośniej zaczynają odliczać dni do Ekstraklasy. Ryszard Tarasiewicz, który zna Gdynię bardzo dobrze, po raz kolejny wraca z niej z dużym bagażem, tylko raczej nie wspomnień, a straconych goli. Jesienią z Kotwicą dostał piątkę, teraz z Wartą – trójka w plecy. Olimpijska ewidentnie zamienia się dla niego w sportowy koszmar, z którego za każdym razem budzi się bez punktów i z bólem głowy. A przecież kiedyś był tu gospodarzem.
Warta wyglądała, jakby wyszła na sparing – bez przekonania i bez pomysłu. Dopiero po przerwie oddali jakiś strzał, co kibice przyjęli bardziej jako ciekawostkę niż realne zagrożenie. Arka z kolei po przerwie przeszła w tryb „na chillu” – nic na siłę, ale wciąż z boiskową dominacją. Taki mecz, gdzie i wynik, i styl siadają idealnie. Żółto-Niebiescy coraz pewniej zmierzają tam, gdzie są skierowane oczekiwania kibiców – do Ekstraklasy. I wygląda na to, że nie zamierzają już się oglądać za plecy w poszukiwaniu rywali. Bo nawet jeśli Wisła Płock, Miedź Legnica czy Polonia Warszawa jeszcze postraszy, to Arka pokazała, że nie pęka ani na wielkich, ani na tych, co tylko chcą udawać, że są groźni, tylko konsekwentnie buduje przewagę nad resztą ligi.


Na sam koniec – czapki z głów przed kibicami Warty Poznań. To nie jest łatwa miłość: wtorkowy wieczór, kilkugodzinna podróż do Gdyni, zespół balansujący w dolnych rejonach tabeli i do tego fakt, że w samym Poznaniu piłkarskim numerem jeden od lat jest Lech. A mimo to kilkunastu fanów Warciarzy ruszyło w trasę, żeby być z drużyną na wyjeździe. I nie przyjechali tylko postać na sektorze, zjeść stadionową giętą i strzelić fotkę na Instagrama. Kilka razy przebili się z dopingiem przeciwko czterotysięcznej publice gospodarzy na Olimpijskiej, pokazując serce większe niż niejedna zorganizowana grupa. W świecie, gdzie kibicowanie coraz częściej sprowadza się do narzekania w Internecie lub napinki w postach na Facebooku, takie wyjazdy zasługują na najwyższy szacunek. Bo tu nie chodzi o wynik, tabelę czy popularność. Chodzi o to, że niezależnie od wszystkiego, zakładasz klubową koszulkę, wsiadasz w pociąg czy auto i jedziesz wspierać swój klub. I to jest właśnie ta esencja kibicowania, której nie da się kupić ani wytrenować. Trzeba to po prostu mieć w sercu. Więc choć piłkarsko ten mecz zdecydowanie należał do Arki, to kibicowsko Warta może spokojnie wyjść z podniesioną głową. Szacunek konkretny, szczery i absolutnie zasłużony,
Dodaj komentarz